Wittgenstein

   Wittgenstein to ciężki przypadek. Po pierwsze, trudno się go doliczyć. Typowo mówi się o dwóch: wczesnym, zdominowanym przez Traktat logiczno-filozoficzny, oraz późnym (Dociekania filozoficzne). Inni jednak twierdzą, że Wittgenstein jest jeden, inni że półtora, jeszcze inni doszukują się trzech, dokładając środkowego. To oczywiście dotyczy twórczości, ale i życie jego pełne było meandrów i zżerającej go pasji.

Wittgenstein

 

 
Zamyślony młody człowiek

   Z tarnowskiej księgarni wyszedł młody człowiek z nosem wlepionym w książkę. Na tyle był pochłonięty lekturą, że wpadł na przechodzącego pana z wąsikiem. Eleganckim panem był (mógł być) mój dziadek, prawie czterdziestoletni podówczas oficyant Cesarsko-Królewskich Kolei, sekcja Tarnów. Młody człowiek w mundurze CK armii, to szukający drogi w życiu Ludwig Wittgenstein, a książka to Ewangelia w skrócie Tołstoja. Młodzieniec pewnie nie zauważył urzędnika, a ten nie przejął się zdarzeniem, zresztą kto by się awanturował z żołnierzem miłościwie nam panującego Cesarza.

   Ponoć w księgarni była tylko ta jedna książka, co można by odczytać jako znak. Do końca w to nie wierzę, bardziej to podobne do żywotów świętych. Może po prostu wszystkie inne były po polsku.

   Wittgenstein to ciężki przypadek. Po pierwsze, trudno się go doliczyć. Typowo mówi się o dwóch: wczesnym, zdominowanym przez Traktat logiczno-filozoficzny, oraz późnym (Dociekania filozoficzne). Inni jednak twierdzą, że Wittgenstein jest jeden, inni że półtora, jeszcze inni doszukują się trzech, dokładając środkowego. To oczywiście dotyczy twórczości, ale i życie jego pełne było meandrów i zżerającej go pasji.
   Pochodził z jednej z najbogatszych rodzin Austrii, o ojcu mówiono „austriacki Krupp”. W wieku 22 lat pojechał do Cambridge, do Bertranda Russella, jednego z najsławniejszych podówczas filozofów i logików, chcąc wiedzieć, czy jest (on sam, Wittgenstein) idiotą, czy geniuszem. Russell zachęcił go do dalszej pracy nad filozofią. Może go uratował, Wittgenstein jako idiota żyć nie chciał. Mogła to nie być pusta gadanina – trzech jego braci popełniło samobójstwo. Podczas I wojny światowej zgłosił się na ochotnika do wojska, szukając światła w życiu przez bliski kontakt ze śmiercią. Pracował równocześnie nad Traktatem.
   Gdy go ukończył pod koniec wojny, stwierdził z arogancją trzydziestolatka, że rozwiązał właśnie wszelkie problemy filozofii i zaczął pracować jako wiejski nauczyciel. Nie wytrzymywał jednak gburowatości i niskiej lotności swoich uczniów, był też sam wobec nich brutalny. Próbował sił jako ogrodnik – trzy miesiące pracował u mnichów w klasztorze Hüsseldorf, mieszkając w szopie z narzędziami. W roku 1929 wrócił do Cambridge. W ostrej dyskusji z Karlem Popperem argumentował wygrażając pogrzebaczem, że problemy filozoficzne są pozorne, wynikają jedynie z nieprecyzyjności języka. Nie przeszkadzało mu to  zajmować się filozofią do śmierci w 1951.

   Nie, Wittgenstein to nie filozof od dziewiątej do piątej, pracownik naukowy zbierający wysługę lat do emerytury. Nie daje też łatwego chleba swoim uczniom. O ileż łatwiej byłoby brylować zbiorem spójnych, uzupełniających się wzajemnie cytatów. A obiekt naszych badań w przedostatnim zdaniu swojego Traktatu pisze: 

6.54 Zdania moje wnoszą jasność przez to, że kto mnie rozumie, rozpozna je w końcu jako niedorzeczne; gdy przez nie – po nich – wyjdzie ponad nie. (Musi niejako odrzucić drabinę, uprzednio po niej się wspiąwszy.) Musi te zdania przezwyciężyć, wtedy ujrzy świat właściwie.

   Czyli, jeżeli stać cię tylko na nabożny szacunek, to zajmij się czymś innym. Nie stawiaj pomników. Choć jednak – tak wielkiemu filozofowi… By zabawić się w modne w tych kręgach paradoksy logiczne, trzeba by Wittgensteinowi wystawić pomnik, jako jedynemu filozofowi bez pomnika. Czy pomnik taki może istnieć?

Zdesperowany myśliciel z Jasnej Polany

   Wróćmy jednak do książki w rękach młodego człowieka. Wittgenstein kupił Ewangelię Tołstoja już w 1914 i miał przy sobie, często ją czytając i ucząc się fragmentów na pamięć.
   Co było szczególnego w tej książce? Tołstoj skondensował cztery ewangelie do jednego tekstu i opatrzył go obszerną przedmową. Wiadomo, że Ewangelia ta i dla samego Tołstoja miała wielkie znaczenie. Więcej o jego przeżyciach przemyśleniach mówi powstała w tym okresie Moja spowiedź. W książeczce tej opisuje, jak wychowany w religii prawosławnej odszedł od niej, uważając ją za chłopskie przesądy. Żył pełnią życia. Osiągnął sukces materialny i literacki. I wtedy ogarnęła go pustka, bezsens. Codziennie, przebierając się do snu, patrzył na drążek wyzywająco tkwiący między szafami, sam przed sobą chował sznurki, żeby się na nim nie powiesić. A przecież miał kochaną i kochającą żonę, dzieci, majątek, skorych do pochwał przyjaciół. Ale nie był w stanie dopatrzyć się w tym sensu.
   Szukał prawdy godnej intelektualisty w nauce. W naukach ścisłych znalazł wiele odpowiedzi dotyczących własności liczb, światła i wiązań chemicznych, jednak pytanie o sens życia było poza ich zakresem badań. Pytaniem tym jak najbardziej zajmowały się nauki humanistyczne, nie po to jednak, by udzielić na nie odpowiedzi. Szukał jej u Sokratesa, Schoppenhauera, Salomona i Buddy, by dowiedzieć się, że życie to padół płaczu, bezmiar cierpień, zakończonych nieuniknioną śmiercią. Z kontaktu z najtęższymi umysłami wyniósł jedynie wiedzę, że 0=0.

   Zwrócił się wtedy ku religii. Studiował księgi, dyskutował z ludźmi wykształconymi, ludźmi ze swego kręgu. Opowiedzieli mu wiele ciekawych historii i teorii, nikt z nich jednak nie żył według głoszonych przez siebie zasad, nikt naprawdę nie wierzył. Tołstoj zauważył wtedy, że miliony ludzi żyją w wierze, miliony prostych Rosjan. Przy czym ważnym słowem jest „żyją” – nie deliberują nad paradoksami, lecz wykonują swoją codzienną pracę i przyjmują życie takim, jakie jest, z wszystkimi jego radościami i smutkami. Po prostu żyją. Nie decydują się na życie dopiero po przekonywującym udowodnieniu jego sensu (z opcją przerwania przy braku dowodu), lecz żyją. Nie dostrzegał ich przedtem, byli dla niego zbyt prymitywni, poniżej jego poziomu. W tamtym momencie stali się dla niego odkryciem i olśnieniem. Przy tym podstawą ich życia była religia, lecz nie religia (spierających się) teologów, lecz religia obrzędu, religia zwyczaju, a zwłaszcza religia serca.
   Praktycznym wynikiem tych przemyśleń były próby prostego życia w Jasnej Polanie, rodzinnym majątku, naśladowane przez innych rosyjskich idealistów. Lecz jak wiadomo, łatwiej przejdzie wielbłąd przez ucho igielne, niż obszarnik będzie prowadził konsekwentnie proste życie, a zwłaszcza wytłumaczy swoją decyzję żonie wychowującej trzynaścioro dzieci.

   Podziwiając religijność ludu, odtrącał wersję oficjalną religii, propagowaną przez Cerkiew, argumentując, że powiązanie struktur cerkiewnych z państwowymi uniemożliwia spełnianie posługi duszpasterskiej. Doprowadziło to do jego ekskomuniki. Zauważmy jednak, że większy ma sens opieranie się wszechmocy cerkwi, gdy jest ona rzeczywiście wszechmocna. Gdy jednak świątynie są wysadzane w powietrze, ikony palone, a popi wywożeni na Sybir, potrzeba instytucji religijnej prezentuje się w innym świetle.

   Tołstojowska Ewangelia zawiera 1284 numerowanych wersetów, podzielonych na 12 rozdziałów odpowiadających strukturą modlitwie Ojcze Nasz. W przedmowie opisuje autor swoją drogę do przekonania, że Prawda jest zawarta w doktrynie chrześcijańskiej, argumentuje, że tradycyjne nauczanie Kościoła zniekształciło prawdziwą doktrynę oraz przedstawia swoją próbę jej odtworzenia w oparciu jedynie o czyny i słowa Chrystusa. Oczywiście sam stworzył w ten sposób własną egzegezę, własny komentarz do Słowa Bożego. Ale trudno jest dowodzić, że tekst nie wymaga komentarza, nie komentując samemu tej tezy.

   Podstawowym jego założeniem jest, że Jezus jest rzeczywiście Synem Bożym i dlatego jego nauczanie odgrywa absolutnie centralną rolę. Wobec tego błędne jest traktowanie na równi pism ludzkich, jak listy Św. Pawła, Dzieje Apostolskie, księgi ojców Kościoła, czy postanowienia soborów, przywołujące Ducha Świętego dla nadania sobie powagi, lecz mimo to ludzkie. Ewangelii nie uważa za księgi święte, nie każde słowo jest w nich równie cenne. Pisane są przez ludzi, po latach, na podstawie niepewnych przekazów prostych ludzi. Porównuje je do worka błota, zawierającego jednak perły. Te perły – to słowo Boże, a błoto to wszystko to, co dodali ludzie. Wszelkie powiązania ze Starym Testamentem są mu zbyteczne, również odrzuca wszelkie relacje o cudach, nawet o zmartwychwstaniu. Twierdzi, że od Boga pochodzi prosty, jednoznaczny przekaz, dopiero ludzkie interpretacje powodują spory prowadzące do powstania wielu wzajemnie zwalczających się wyznań, z których przecież wszystkie głoszą miłość i wybaczenie. To go oczywiście postawiło na kursie kolizyjnym z oficjalną cerkwią.
   Nie akceptuje również podejścia historycznego, widzącego w Jezusie człowieka, określonego przez swój czas i miejsce. Pyta, jak wychodząc z takich założeń można wyjaśnić olśnienie, jakiego doznali Jego uczniowie, skąd wzięła się w tym przekazie moc, każąca ludziom cenić wiarę wyżej od życia. Oczywiście, polegając jedynie na własnym odczuciu, stawia się poza nawiasem wszelkich szkół i grup nacisku. Jest samotny, jak każdy prorok czy heretyk.

 

Znowu Wittgenstein

   Lecz akurat młodego austriackiego żołnierza, klienta tarnowskiej księgarni, powaliła ta książka z  nóg. W tym czasie pisał notatki, z których powstał Traktat logiczno-filozoficzny. Jest to niezbyt czytelny tekst na temat świata i jego faktów, odwzorowania ich za pomocą języka, zagadnień logiki matematycznej. Niezbyt czytelny, bo choć pozornie systematyczny (hierarchiczna numeracja punktów wydaje się inspirowana Ewangelią Tołstoja), pełen wzorów logicznych, to jego zdania przypominają bardziej prawdy wiary niż twierdzenia matematyczne. Na początek:

1 Świat jest wszystkim, co się zdarza.
1.1 Świat jest ogółem faktów, nie rzeczy.
1.11 Świat jest wyznaczony przez fakty oraz przez to, że są to wszystkie fakty.
1.12 Ogół faktów wyznacza bowiem, co się zdarza, a także wszystko, co się nie zdarza.
1.13 Fakty w przestrzeni logicznej są światem.

   Do tego pod koniec zawiera tezy na temat wartości, dobra i zła, śmierci, Boga. Przykłady:

6.41 Sens świata musi leżeć poza nim. W świecie wszystko jest takie, jakie jest i zdarza się wszystko, co się zdarza; w nim nie ma żadnej wartości – a jeżeli by była, byłaby bezwartościowa[…]
6.42 Dlatego nie mogą istnieć zdania etyki. Zdania nie mogą wyrazić nic wyższego.
6.421 Oczywiste jest, że etyka nie da się wypowiedzieć. Etyka jest transcendentalna. (Etyka i estetyka to jedno)
6.44 Nie to jest mistyczne, jaki jest świat, ale to, że jest.

   I na wielki finał:

7. O czym nie można mówić, o tym należy milczeć.

   Wielu interpretuje te słowa jako odrzucenie niejasnych spekulacji. Poprawna wydaje się jednak interpretacja odwrotna – że niewypowiadalne jest niewypowiadalne, ale nie jest nieważne, przeciwnie: jest niezmiernie ważne. Typowa sytuacja u Wittgensteina – każdy go interpretuje na swój sposób. Stąd nie daje swoim badaczom łatwego chleba, ale daje go dużo, można o tych samych problemach dyskutować latami. Dla każdego własny Wittgenstein.

   Opory wzbudzało w nim zawsze chłodne, funkcjonalne traktowanie religii. W tym czasie ukazała się Złota gałąź Jamesa Frazera, antropologiczna analiza mitów i religii, wliczając chrześcijańską. Wittgenstein odniósł się do niej w krytycznym eseju, odrzucając interpretację religii jako magii wynikającej z błędnego obrazu świata. Dla Wittgensteina łączenie filozofii i religii było czymś nieprzyzwoitym. Wyraził się kiedyś, że „Symbolizm chrześcijański jest wspaniały poza słowami, ale gdy ktoś próbuje zbudować z niego system filozoficzny, jest to niesmaczne”. Pisał, że niektórzy tworzą dowody na istnienie Boga, trochę by się wytłumaczyć przed niewierzącymi, że wiara ma jednak podstawy racjonalne. Tymczasem wierzący nie potrzebuje dowodów, a niewierzącego dowody nie przekonają.
   Mówi się, że prawdopodobieństwo jest dobrym przewodnikiem w życiu, w przypadku niewiedzy wybieramy możliwości bardziej prawdopodobne. Wittgensteina takie poglądy oburzały: „Czy możecie sobie wyobrazić Św. Augustyna mówiącego, że istnienie Boga jest wysoce prawdopodobne?” Russell załatwił problem esejem Dlaczego nie jestem chrześcijaninem (Why I am not a Christian), błyskotliwym, lecz nie przekraczającym murów intelektualnej wieży z kości słoniowej. Gödel próbował udowodnić istnienie Boga na gruncie logiki formalnej. Dla Wittgensteina religia była czymś innym.

   Czy wierzył? Na pewno nie tak po prostu. W modlitwie widział raczej sens dla modlącego się, nie prośbę do istoty zewnętrznej. Modlitwa w celu osiągnięcia czegoś była dla niego zabobonem, prymitywnymi zaklęciami. Po co jednak się modlić, gdy nie ma do kogo się modlić? Są to oczywiście niezłe zawijasy. Na faustowskie Gretchenfrage – „jak tam u ciebie z religią?” prawdopodobnie nie potrafiłby odpowiedzieć prostym tak lub nie. Ale religia była dla niego ważna, tematy te gryzły go przez całe życie. Powiedział kiedyś, że w obecnych czasach prawdziwe życie religijne nie jest możliwe. Co nie znaczy, że coś jest nie w porządku z religią, raczej problem jest z czasami.
   Był pod wpływem dekadenckiej ideologii Oswalda Spenglera, widzącej w XX wieku epokę schyłkową, zresztą nie można się tak bardzo dziwić komuś, kto przeżył dwie wojny. Poza tym odczuwał postępującą dominację nauki i techniki, nie zostawiającą miejsca na wizjonerstwo, sztukę, poezję, również na religię. Co napełniało go smutkiem, a czyż taka tęsknota nie jest formą wiary?
 

————–
Brian R. Clack, An Introduction to Wittgenstein’s Philosophy of Religion, Edinburgh University Press, 1999
Lew Tołstoj,  Ewangelia w skrócie
Lew Tołstoj, Moja spowiedź

Źródła:

Ilustracje:
Internet Encyclopedia of Philosophy

 

artykul: http://www.pinezka.pl/pryzmat-archiwum/2445-wittgenstein-w-tarnowskiej-ksiegarni

 

Dodaj komentarz