umysł światły a ‚płaskie marzenie’

ŻYCIE 1919-1951 

     Wkrótce po powrocie do Wiednia Wittgenstein rozdzielił swój ogromny majątek pomiędzy rodzeństwo. (Zapytany po latach, dlaczego nie rozdał pieniędzy biednym miał odpowiedzieć, że pieniądze są złem, a jego brat i siostry byli już tak bogaci, że darem swoim wyrządził im stosunkowo niewielką krzywdę. Ale też dobroczynność nie wchodziła w jego przypadku w ogóle w grę! Mógł wspierać finansowo genialnych artystów, ale nie odrażające istoty, w których nie mógł nawet rozpoznać ludzi.) Po czym we wrześniu 1919 r. rozpoczął naukę w seminarium nauczycielskim w Wiedniu, kształcącym nauczycieli nowej, zreformowanej szkoły austriackiej, tworzonej zgodnie z ideałami socjalistyczno-republikańskimi. Oczywiście to nie te ideały skłoniły go do zostania nauczycielem.

     Wojna niewątpliwie uczyniła z niego innego człowieka. Ale ani walki na froncie ani praca nad Traktatem ostatecznego zbawienia nie przyniosły. Nie tylko nie znalazł szczęścia, ale po wojnie pogrążył się na długie lata w głębokiej depresji. Bardzo doskwierała mu samotność: Pinsent nie żył, a w podzielonej Europie nie mógł spotkać się z Russellem i Engelmannem (ten ostatni mieszkał w Czechosłowacji). Z domu rodzinnego wyprowadził się do wynajętego mieszkania, a w seminarium otoczony był chłopakami 17 i 18-letnimi, co czasem było zabawne, ale częściej bardzo nieprzyjemne.

     Ten okres jego życia jest żywo dyskutowany w związku ze skandalizującą książką W. W. Bartleya III. Wspomniany autor pisał, że w tym czasie Ludwig odkrył młodych, prostackich homoseksualistów w wiedeńskim parku Prater – i z przerażeniem stwierdził, że nie może się oprzeć ciągłemu bywaniu tam, patrzeniu na nich, a może i pogrążeniu się w rozpuście. Bartley twierdzi też, że Wittgenstein powracał na Prater przez wiele następnych lat, również wtedy, gdy pracując na Uniwersytecie Cambridge spędzał w Wiedniu wakacje i przerwy międzysemestralne. Wyłaniał się z tego obraz szokujący dla tych, którzy znali go właśnie od strony Cambridge: oto człowiek oddany bez reszty filozofii, wcielenie ideału miłości platonicznej, wyjeżdżał regularnie do Wiednia po to, by z dala od wyrafinowanych intelektualnie przyjaciół utrzymywać kontakty homoseksualne z prostakami! Po czym, targany straszliwymi wyrzutami sumienia, pogrążał się znów w subtelną atmosferę Uniwersytetu. Bartley nie ujawnił źródeł swych rewelacji. Twierdzi, że odszukał pod koniec lat 60-ch w jakichś wiedeńskich barach starych homoseksualistów pamiętających Wittgensteina – ale nie podał ich nazwisk ani nawet nie zrelacjonował ich wspomnień. Powoływał się też na, pisane kodem, intymne zapiski filozofa. Od tego czasu te dzienniki zostały udostępnione badaczom. Wittgenstein notował w nich np., że akurat onanizował się (skłonność do onanizmu wiązał z intensywnością prac filozoficznych; pływając na Goplanie stwierdził pewnego dnia ze zdziwieniem, że ma ochotę onanizować się, mimo że akurat filozofią się nie zajmował). Dyskutuje też swoją miłość do Pinsenta, a potem do Skinnera i Richardsa – ale brak najmniejszej choćby aluzji do uprawiania homoseksualnych stosunków. Wszystko wskazuje raczej na to, że jego miłości pozostały czysto platoniczne. Często napotykamy w zapiskach na wyrazy niepokoju związanego z odczuwaniem popędu seksualnego: miłość czysta, wolna od seksu, zawsze była dla niego ideałem i jest prawdopodobne, że Wittgenstein przeżył całe życie w cnocie.

     Niewykluczone, że głównym źródłem depresji w tym okresie były  niepowodzenia prób opublikowania Traktatu. W trudnych, powojennych czasach kolejni wydawcy odrzucali propozycje wydrukowania tak nietypowej i niezrozumiałej książki. Również Ficker, choć miał chyba dużo dobrej woli, książki ostatecznie do druku nie przyjął. Wittgenstein pisząc do niego wyjaśniał:

     Jest to dzieło ściśle filozoficzne, a zarazem literackie, a jednak nie ma w nim paplaniny.

W następnym liście zawarł wyjaśnienie, które traktowane być powinno jako manifest filozoficzny:

    Ponieważ nie zrozumie Pan [tekstu], treść wyda się Panu obca. Faktycznie obca dla Pana ona nie jest, albowiem sens książki jest etyczny. Chciałem niegdyś włączyć do przedmowy parę słów, których teraz faktycznie tam nie ma, ale które jednak tu Panu napiszę, ponieważ mogą stać się dla Pana kluczem. Chciałem napisać, że moje dzieło składa się z dwóch części: z jednej zamieszczonej tutaj i z tego wszystkiego, czego nie napisałem. I to właśnie ta druga część jest ważna. Moja książka kreśli granice tego, co etyczne, niejako od wewnątrz; a jestem przekonany, że jest to JEDYNY ścisły sposób nakreślenia tych granic. Krótko mówiąc, sądzę, że to wszystko, co wielu dziś paple, zawarłem w swej książce milcząc. Tak więc ta książka, o ile się nie mylę, mówi wiele o tym, o czym Pan sam chce powiedzieć, choć być może nie zauważy Pan, że to zostało w niej powiedziane.

     Frege nadal niewiele rozumiał, a w liście z 16.09.1919 dał wyraz wrażeniom harmonizującym z powyższą uwagą: Traktat jest „osiągnięciem artystycznym raczej niż naukowym; to, co w nim powiedziano, jest mniej ważne od sposobu, w jaki to powiedziane zostało”.

 

Wojciech SADY, Wittgenstein. Życie i dzieło.

Dodaj komentarz