Raymond Federman

    […] Niektórzy czytelnicy moich utworów ( zwłaszcza prozy) nieraz wskazywali na to, że stworzyłem zmyślny system, aby uniknąć konfrontacji ze swoim żydostwem, z tym wszystkim co niegdyś przeżyłem jako Żyd podczas eksterminacji. Może jest w tym nieco prawdy, ale skłonny byłbym uważać, że błędnie odczytano moje utwory. […]

 

                                                                                 Jukel, opowiedz nam historię swojego

                                                                                 kraju. Nie mam kaju. Nazywam się Jukel

                                                                                 Seraffi. A historią jest moje życie.

                                                                                       Edmond Jabes KSIEGA PYTAŃ

 

    […] Edmund Jabes jest pośród swoich współczesnych chyba jedynym pisarzem żydowskim, który w swoim dziele przyznaje się otwarcie do bezradności mowy w obliczu eksterminacji i obozów koncentracyjnych. Postawił on pytanie kluczowe dla pisarstwa, podstawowe pytanie dla całej książki: jak wypowiedzieć to, co jest niewypowiedziane i może powinno takim pozostać, a przy tym przedstawił nam rzeczywisty problem. W tym właśnie sensie moje książki, chociaż tak bardzo różne i nieuchwytne, odsyłają do dzieła Jabesa, gdyż jak powiedziano w KSIĘDZE PYTAŃ: ‘Mogłem być tamtym człowiekiem. Mieliśmy wspólny cień. Jukel, opowiedz nam o naszym wspólnym cieniu’.

    Tragedia związana z potrzebą relacjonowania pierwotnego wydarzenia, dotarcia do początków, wynika stąd, że nie posiadają one końca i że trzeba je zapisać. Wszystkie wydarzenia przybierają ostatnio postać tekstów; powstają poza wydarzeniami jako teksty. Współczesna literatura, tak żydowska jak nie żydowska, dowiodła, że nie sposób wyjść poza język. Rozwój współczesnej prozy wyraża (do granic samoświadomości) moment pożarcia, wchłonięcia samej siebie. Jeżeli więc proza przekazuje cokolwiek, to tylko za pośrednictwem pominięcia, przesunięcia – poprzez słowne kontinuum, które pewnego dnia osiągnie być może właściwy cel, zostanie właściwie podsumowane, nie poprzez oglądanie się na początki, lecz poprzez obserwacje procesu zachodzącego w teraźniejszości.

     […] Ponieważ urodziłem się Żydem, stałem się wygnańcem – emigrantem, tułaczem, a wreszcie pisarzem. Dlatego też zachodzi związek, bliski i nieuchronny związek między trzema istotami, które w e mnie zamieszkują, które mnie tworzą. A jednak te trzy istoty, te trzy głosy często działają niezależnie od siebie – niezależnie, a także w obrębie następstwa czasu i przestrzeni. Eksterminacja jednoczy te trzy istoty we mnie, pozwala mi się posługiwać trzema głosami, czy też, mówiąc inaczej, przemawiać moim trzem głosom jednym ‘zwielokrotnionym’ głosem. Eksterminacja lub raczej moje przeżycia związane z eksterminacją, pośrednie czy bezpośrednie, utrzymują razem te trzy istoty. Jest to niewątpliwie kluczowe wydarzenie mojego życia, i jak zauważył Charles Zaramello: ‘wpływa na jego życie emocjonalne i kształtuje wszelkie ryzyko w jego życiu’.

 

    Może powinienem dać szansę Żydowi – tułaczowi, który jest we mnie; niechby opowiedział swoją historię lub przynajmniej fragment tej historii wiążącej się z naszym tematem, żeby potem pisarz mógł opowiedzieć, ukazać, jak przekształca pierwotne wydarzenie w prozę.

 

    Przejdźmy więc bezzwłocznie do tej historii (żeby mieć ją już za sobą):

 

 

 

    1942: Żołnierze byli już na podwórku, wywoływali nasze nazwiska. Było bardzo wcześnie rano, mogła być piąta, bodajże lipiec – powiedział. A może sierpień. Teraz trudno to sobie przypomnieć. Matka obudziła delikatnie chłopca. Miał wówczas dopiero dwanaście lat. Cichutko płakała. Sza, sza, musimy ocalić chłopca, powiedziała i łagodnym gestem wepchnęła go do szafy. Miał na sobie chłopięce spodenki. Szafa znajdowała się obok drzwi wejściowych do mieszkania, na podeście, na trzecim piętrze – wyjaśnił. Nie sposób teraz stwierdzić, czy to wspomnienie czy dzieło wyobraźni. Ciemna skrzynia, w której trzymali stare ubrania, puste bukłaki, zakurzone kapelusze vi stare gazety – wyliczał. A kiedy żołnierze zabrali już jego matkę, ojca i dwie siostry, którzy potykając się zeszli po schodach z tłumokami, tłumokami nomadów – jak je określił – lamentujące żółte gwiazdy w drodze do ostatecznego rozwiązania, po to, by można ich było składać i rozkładać, aby osłaniali światło – jak to ujął – gdy wszystko ucichło, mały chłopiec wciąż półnagi, siedział na stercie gazet i przysłuchiwał się głosom za ścianą, ssał kostki cukru znalezione w pudełku schowanym z gazetami. Siedział tam wiele godzin, czekając aż zapadnie noc i będzie mógł wyjść z tej nory, wciąż szukał czegoś po omacku w ciemnościach, burczało mu w brzuchu, usta miał pełne kurzu. Potem, wiele godzin później, po południu, poczuł bóle brzucha (tak, biedny dzieciak musiał wyjść do toalety, i dręczył się tym, że  nie może skorzystać z właściwego miejsca), rozłożył gazetę zez zdjęciami zwycięskich żołnierzy wmaszerowujących do miasta, kucnął, niczym zwierzę, niczym sfinks i wydalił swój strach, trzymając członka z dala od nóg, żeby się nie zamoczyć. Następnie, zapakował to elegancko, odruchowo powąchał swoje ręce, a kiedy wreszcie na zewnątrz zapadł zmrok i pociągi pędziły w noc, wspiął się po drabinie, która stała obok drzwi szafy i prowadziła ku niebu, aby położyć śmierdzący pakunek na dachu, żeby rozdziobały go ptaki albo żeby rozniósł go wiatr i żeby stał się po latach symbolem jego dziwnego odrodzenia. Potem chłopiec zaczął schodzić po schodach, wolno, stopień po stopniu, wymacywał sobie drogę w ciemnościach przesuwając rękę po ścianie, liczył każdy krok, jak gdyby była to jakaś gra, ale potknął się na dwunastym stopniu i upadł. Otworzyły się drzwi, jakiś głos krzyknął: Kto tam? Włożył płaszcz ojca, który sięgał mu do kostek i zakurzony kapelusz pilśniowy, który spadał mu na oczy, a kiedy wydostał się na podwórko zaczął biec, boso. W szafie nie nalazł żadnych butów. Zaczął niezdarnie biec ku dolinie swojego losu.

 

 

    Nie podoba mi się ostatnie zdanie. Będę musiał nad nim popracować ( mówi pisarz – bo opowieść rozpoczyna Żyd – tułacz, ale kończy ją pisarz. Zawsze odbywa się to podobnie.)

 

 

    Opowiedziałem właśnie początek wydarzenia, czy też jedna jego wersję. Ale znowu oszukiwałem. Tekst, który państwo usłyszeli / przeczytali to kolejna opowieść, kolejna fikcja. Jest to fragment powieści, nad którą obecnie pracuję: THE TWOFOLD VIBRATION. Kolejne przekształcenie pierwotnego, niewyrażalnego wydarzenia. Ale czyż pierwotne wydarzenia nie są fikcją? W końcu, nie liczy się wydarzenie, liczy się tylko relacja. Zarówno w historii, jak w literaturze liczy się ścieranie różnych relacji. Dzisiaj eksterminacja dla nas wszystkich, także dla tych z nas, którzy ją przeżyli, przetrwali, jest zaledwie opowieścią, serią potwornych opowieści, a zatem tylko fikcją. Jeżeli nie zdajemy sobie sprawy z tego nieuchronnego faktu i nie akceptujemy go, oszukujemy sami siebie. Ci, którzy przeżyli obozy snuli swoje opowieści; ci, którzy nigdy nie trafili do obozu, też mieli swoje opowieści. Musieli je mieć. Ale tak czy owak, nigdy nie stykamy się z potworną rzeczywistością, lecz tylko z fikcją, zawsze tylko z fikcją. To najistotniejsze przekształcenie ze wszystkich przekształceń.

 

 

    Po cytacie z powieści THE TWOFOLD VIBRATION następuje dyskusja między dwoma przyjaciółmi starego człowieka, który nawiasem mówiąc jest w powieści osobą opowiadającą historię małego chłopca w szafie. Dwaj przyjaciele, Moinoius i Nemredef, występują w roli narratorów, ale także w roli alter ego, sobowtóra ( należałoby powiedzieć sobotrójcy) głównej postaci, starego człowieka, a jednocześnie w roli sobowtóra autora książki.

 

 

    Nie mogłem nigdy zrozumieć, dlaczego opowiedział tę historię, dlaczego wciąż na nowo ja powtarzał. Kiedyś nawet próbował ją zapisać. Tak, potwierdził Namredef, pokazywał ją nam. Była prawie nieczytelna. Zaprojektował dla niej formę graficzną, niezwykłą typografię – idealne kwadraty słów na każdej stronie pozbawionej znaków interpunkcyjnych i przerw. Długa, majacząca, słowna negacja artykulacji bez początku i końca. Jedynie pudełeczka słów uwięzione we własnej formie. Nazywał to THE VOICE IN THE CLOSET. Wyjątkowo niezrozumiała proza. Wyjątkowo ambitna proza dla ambitnego czytelnika. Pracował nad nią latami. Był to jego Sezon w Piekle, jak to określał. Pomnik nieczytelności, w którym glosy przemawiają wewnątrz głosów, odwracając dziwne role – głos fikcji oskarża twórcę o sfuszerowanie opowieści, z perspektywy będącej przeciwieństwem dystansu. Może jest to opowieść autobiograficzna, podsumowali jego przyjaciele. Ale mieli kłopoty z przyporządkowaniem tek opowieści chronologii jego życia, a przecież dobrze znali jego przeszłość. W dyskusji doszli do wniosku, że duża część prozy jest do pewnego stopnia autobiograficzna. W gruncie rzeczy, człowiek rekonstruuje swoja biografię ex post, po fakcie, zwykle zza grobu. Tak, Outretombe. Bo prawdą tego świata, jak stwierdził jeden z przyjaciół, jest śmierć – trzeba wybierać: czy kłamać czy umierać. Tak, dodał drugi przyjaciel – proza to przekształcenie starych prawd w kłamstwa. Czy też na odwrót, odparowałem. Ale ta dyskusja nie prowadziła nas donikąd. Można tylko stwierdzić, że to intrygująca proza, pozbawiona całkowicie spójności, a jednak wzruszająca i przerażająca. Nie sądzę, aby miała być kiedykolwiek właściwie zrozumiana.

 

 

    […] Dochodzimy do punktu, w którym istnieje już tylko pisarz. Siedzi przy maszynie, stawia pytania przestrzeni, w której będzie teraz sobie stwarzał i przetwarzał, stoi w obliczu przestrzeni, w której będzie teraz tworzył prozę – opis wydarzenia – słuchając jednocześnie GŁOSU W SZAFIE, ale nie zajmuje się już obsesyjnie utrwaleniem czy opowiadaniem pierwotnego wydarzenia, lecz dąży do zapisania przemieszczania się tego wydarzenia w kierunku ostatecznego jego wymazania – w kierunku prawdy!

 

 

    I znowu elektryczny ogier każe mi mówić jajami wszystkimi jajami foutaise mówi sam w szafie na górze ale tym razem ni ma żartów koniec z masturbacją na trzecim piętrze koniec z ucieczką na drzewa bo drzewa już ścięto kłamco teraz jest zima nie opóźnia już falstartów wczoraj kamień wpadł przez okno głosy i cała reszta widzę go kątem oka koniec z udawaniem przygłupich chłopców na ulicy śmiech od góry do dołu stronicy en fourier trwonię życie to znak omal go nie trafił w twarz napędziłem mu nie lada strachu kiedy czeka na mnie żebym pokazał się na piętrze może to sygnał do odjazdu w moim głosie nareszcie początek po tylu objazdach nieubłaganych fałszywych usprawiedliwieniach na marginesach dalsze są zawarte w moich słowach teraz skoro mogę mówić czy opowiedzieć prawdziwą historię od innej strony wydobytą z wnętrza role ulegają odwróceniu bez dalszej zwłoki wepchnęli mnie do szafy na trzecim piętrze mówię o nas do skrzyni zbijcie mnie na kwaśne jabłko kwestia perspektywy jak powinno się to było zacząć w moich dziecięcych spodenkach mówi o sobie szsz matka szepcze we łzach żal tracić cały czas na podwórku xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx żołnierze wywołują nasze nazwiska jego również federman wszystko nie tak nie pozwólcie mu uciec nie nie tym razem musimy ocalić chłopca pełen obrót od jego palców do mojego głosu i z powrotem do niego na maszynie plagiatującej moje życie wali głową w mur powtarza w kółko te same stare historie co za sens xxxxxxxxx

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx

xxxxxxxx omal go nie trafił w twarz federman nieopierzony mały chłopiec do licha w naszej szafie kiedy narzucono mi tyle fałszywych imion uchylano się od prawdy pisał wszystkie drzwi otworzyły się żeby oglądać moją nagość metafora chyba skrzywiony uśmiech znowu nie tak wpisał się w kąt w którym trzymali stare gazety deliryczne ataki śmiertelnej typografiofobii xxxxxxx tylko od czasu do czasu jego palce na maszynie wystukują mi księgę ucieczek odezwij się pułapki wybiegi kwestia cierpliwości determinacji weź albo nie ze wszystkich miejsc setki lat samotnej pracy wszystko na marne przez okno coś o beznadziejności opowiadania eksperymentowania z perypatetyczną pogonią za miłością seksem jaźnią czy to wszystko jest realne ludzie Ameryka poza tym co powiedziano nie ma nic cisza xxxxxxxxx nie powiedziano co dzieje się w szafie to nieistotne gdyby można to było poznać poznalibyśmy to moje życie rozpoczęło się w szafie symboliczne odrodzenie w retrospekcji kiedy pakuje mnie do swoich opowieści jego radykalny śmiech roznosi się skomleniem od góry do dołu przemielonych stronic spod jego obłąkanych jaj sycząca interpunkcja kwestia zmiany perspektywy punktu widzenia jaźni od środka z punktu widzenia jej zdolności woli mocy federman osiągnij powołanie własnego imienia poza wszelkimi formami antropologizmu grzeczne dziecko antropomorfizmu raczej niż smutny potomek chichoczącej rodziny wepchnęli mnie do szafy pomiędzy puste bukłaki i zakurzone kapelusze moja matka mój ojciec żołnierze ucięli małemu chłopcu ręce bajanie nianiek posłało go w życie teraz odetnij mnie od swojego głosu nie tyle żebym był tym kim byłem maszyny lecz tym kim będę matka ojciec prędko na dół słychać już buty ten sam stary problem starał się ach jakże się starał oczywiście wyobrażał sobie że jaźń trzeba stworzyć przetworzyć wydobyć z jakiejś działającej wstecz teraźniejszości uchwycić przywrócić jak sądzę patrząc do tyłu jakże byłem naiwny w przeszłości moje życie znowu się nie zaczęło to tylko moja matka płakała cicho kiedy się za mną zamykały drzwi zaczynam dostrzegać swój kształt tylko z przeszłości poprzez odwrotność odległości obserwacja teraźniejszości czy można ewentualnie wejrzeć w przyszłość nawet stworzyć prawdziwe ‘ja’ stworzyć ciebie z federman z twoimi improwizacjami przegrać swoje życie dwa razy tyle albo nic w swoim słownym delirium nie pozwól nikomu przeszkadzać nam w realizacji projektu odwołać podróż jak się sam wyraziłem wewnątrz prawdziwej opowieści znowu mój ojciec zanosi się gruźliczym kaszlem kiedy zamknęli go w szafie ucięli małemu chłopcu ręce czekał samotnie na trzecim piętrze wydalił mnie na gazetę niezły dowcip żołnierze prędko szsz wszystkie drzwi zamknęły się z hukiem buty na klatce tam i powinno się to było zacząć ale nie on nie zamiast tego spokojnie wciska nam statuę wolności bardzo symboliczne ponad ramieniem dziewczyny drżę w jego kłamstwach nie mówi nic o przeszłości ale widzę to kątem oka usiłowałem nawet protestować podczas gdy to co na zewnątrz dostało się do środka wówczas stworzenia zaczęły się uśmiechać i pisze kiedyś rano do głowy wleciał mi ptak och cóż za bezczelność a co z żółtą gwiazdą na piersi no właśnie federman żeby powiedzieć prawdę gdzie trzymali stare pomięte ubrania puste bukłaki zakurzone kapelusze a za gazetami ukradzione woreczki pełne kostek cukru jak kucnąłem niczym sfinks ginący za swoje pierdołki xxxxxxxxxxxxxxxxxxx

xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx ale gdzie

byłeś kiedy zamykano za mną drzwi xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxkiedy byłeś mi najbardziej potrzebny pozwoliłeś mnie wymazać w ciemności na wyrywki w jego rozproszonych słowach mówiących mi nago dokąd ma się udać ile razy tak ile razy musi mi narzucać swój stary głos swoje objazdy odwołania och ten jest dobry kłamie mi kłamie żeby odłożyć wszystko na później ostrzegłem go wprowadziłem dogłębnie w swoje plany odmówiłem wypowiadania milionów słów zmarnowanych na przekazywanie tych samych starych treści same tylko rzemiosło nic nie jest powiedziane wprost jego powtórzenia co się naprawdę zdarzyło sposoby dygresyjnego anulowania mojego życia każda przerwa odnosi się wyłącznie do siebie ja w jego rękach szybko posuwaj się naprzód onieśmielony twierdzę że to szaleństwo śmiech spędzić jakoś czas dwa pudła zgodność przestrzeni odpowiednia całość podczas gdy on przypisuje mi fałszywe imiona zniekształca nasze początki ale teraz pochylam się nad gazetami szukając po omacku na ścianach wymiarów mojego ciała kiedy on patrzy na elektrycznego ogiera dźwigając papier każda przerwa staje się metaforą naszej nierealności odartą ze słów projekty wirują co pozwala mi mówić i ginę za jego gówno żeby stać się kukłą która wierzy że on jest mną lub odwrotnie urodzony bez głosu czekam w ciemności wydalając swój strach podczas gdy na klatce schodowej żółte gwiazdy z tobołami mozolnie brną ku piecom moja matka ojciec siostry ku ostatecznemu rozwiązaniu kiedy był mi najbardziej potrzebny ostatni obraz moich smutnych początków do pociągów żeby zniszczono ich przerobiono żeby mogli osłaniać światło i odruchowo wącham swoje ręce xxxxxxxxxxxxx

xxxxxxxxx mówi na mnie borys kiedy stałem na progu borys moje pierwsze fałszywe imię ale w przypływie niecierpliwości wymazał je uczynił mnie kimś anonimowym bezimiennym sam wybieraj mruczy imię spośród nieskończonych możliwości usiłowałem protestować ofiarowuje nam puste miejsca podczas gdy sam ukrywa się w swoim rozkładzie xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx przekręca swoje prawdziwe nazwisko namredef między wierszami w kącikach opierzony człowiek wyśpiewuje swoje znaki przeczuwając swoje powołanie rzuca się w przepaść anuluje prawdziwą opowieść uciekając się do przesady xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx i krzyczy hombre de la pluma xxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxxx homme de plume.

 

 

 

    I tak głos w szafie powtarza w kółko bez początku i końca, za nowsze przeniesiony w fikcję, bezczasowość, medytuje jednocześnie nad swoimi niewyobrażalnymi narodzinami i nad swoją niemożliwą śmiercią.

    Rozpocząłem ten tekst cytatem z KSIĘGI PYTAŃ. Chciałbym go zakończyć innym cytatem z KSIĘGI PYTAŃ: Mogłem być tym człowiekiem lub kimś podobnym. ‘Jukel, opowiedz nam historię tego człowieka’. ;Opowiem wam historię jego samotności’.

 

 

źródło: Literatura na Świecie, nr 12/1982, przełożył Piotr Kołyszko

 

 

 

 

Jedna odpowiedź to “Raymond Federman”

  1. w tym wierszu tonie się tylko raz!(krwawy) Says:

    Mam czas na odpowiedź, może nie wylewną ale zawsze:

    Otóż nie znam prozy Federmana poza tym esejem, ale uważam, że tekst się broni. Ale…
    Nie broniłaby się wyrwana z kontekstu część przekształcona. Broni się compositum w którym najpierw zapowiadamy niewyrażalność (ludzką nieporadność oddania zdarzenia) następnie relacjonujemy zdarzenie i podajemy finalnie jego przekształcenie (dopiero wtedy dla nas staje się ono zrozumiałym). Może nazwałbym to przekształcenie zapisem strumienia świadomości poetyzowanej( analogicznej ale nie tożsamej z tą w Ulissesie Joycea przez którą to książkę nie dane mi było w liceum przebrnąć poza drugi rozdział).

    Być może na potrzeby poezji czy prozy tak pisanej, jak Fedremanowa udałoby się pomijać zapowiedzi radykalnych przekształceń, nie da się jednak zrezygnować z samego reporterskiego opisu doświadczenia.

    Kolejny pomysł na takie przekształcenie to dla mnie przeplatanie stylu reporterskiego z dużymi dygresjami (takimi światami możliwymi jak w ontologii, gdzie mówimy co można by napisać:)

    w tym wierszu tonie się tylko raz! (krwawy) | 2009-03-11 13:55:52
    A teraz co mój pomysł różni od Federmanowych i Twoich:

    Staram się posługiwać metaforą tam gdzie opis konkretnych zdarzeń nie jest w stanie oddać stanów umysłu jakie z sobą niosą opisywane wyrywki z rzeczywistości. Chcę, żeby metafora była rozjaśnieniem treści niewyrażalnych na sposób realistyczny, a nie usprawiedliwieniem niemożności oddania tych stanów w pełni.

    Nawet jeśli w całości konstruuję świat przedstawiony (żadnych życiowych faktów, jedynie fikcja) to jest to dla mnie opis. Opis stanu umysłu: przemyśleń, przychodzących do głowy obrazów i emocji w jakich się znajduję.

    Przekształcenie nie interesuje mnie o tyle, że jest nieuczciwością wobec czytelnika, który pożąda kośćca na którym umieści mięśnie wytworzone już przez siebie samego. Chcę być świadom wspólnych myśli z czytelnikiem, nie żądam by rozumiał każde moje odczucie ale jedynie znalazł u siebie podobne, tak jak ja wyszukuję te, które moim zdaniem będą nicią powiązań.

Dodaj komentarz